Kochani! Ta wigilia była wyjątkowa... cały dzień 24 grudnia odwiedzaliśmy naszych przyjaciół, którzy samotnie spędzają święta, algo którzy bardziej potrzebowali w tym dniu naszej obecności... Przygotowaliśmy małe podarunki i z gitarą ruszyliśmy w dzielnicę. Niektóre odwiedziny były zwykłe, niektóre bardziej nastrojowe czy świąteczne, jednak niesamowite było dla mnie to wrażenie, że Jezus przychodzi w codzienności, w prostocie kolejnego dnia. Nie tylko dlatego, że klimat się nie zmienia na święta, nie ma śniegu itp. Bardziej dlatego, że części naszych przyjaciół nie stać na świętowanie Bożego Narodzenia. Wielu z nich jest samotnych, opuszczonych przez dzieci, braci czy rodziców. Ten dzień dla nich niewiele różni się od pozostałych dni. I w taki "zwykły" dzień Bóg pragnie żyć pośród nas.
Niezwykłe było również to, że w ten dzień to nasi przyjaciele najwięcej mówili o Bogu (ewangelicy, katolicy, każdy) - a im trudniejsze były ich doświadczenia, tym większe mają w Nim zaufanie...!
O 11 w nocy zaplanowaliśmy godzinę adoracji, pośród nieskończonych wystrzałów i dymu petard. Niestety tak tu się świętuje Boże Narodzenie - hukiem i dymem, głośną (czasem wręcz wulgarną) muzyką. Po całym dniu byłam tak zmęczona, a te petardy pod naszymi drzwiami tak mnie zniechęciły, że zastanawiałam się - "Jezu, na jaki świat przychodzisz? Okropny!" Ale właśnie tak jest. On chce przyjść na taki świat - często ciemny, hałaśliwy, straszny, zniechęcający... i rozświetlić go swoim blaskiem!
Komentarze
Prześlij komentarz