Przejdź do głównej zawartości

List trzeci. Twardy. Wielkopostny.

Dom Serca im. sługi bożego Faustino Perez
Sabina Kuk, Salwador
Marzec 2018

„Przychodzimy nie po to aby zmienić wszystko, ale po to aby zostać całkowicie zmienionym."

Drodzy przyjaciele! 

Ten list piszę krótko po drugim, ponieważ chcę Wam opowiedzieć o miejscu niezwykłym. O trzech ulicach  i jednym skrzyżowaniu, o dziesiątkach oczu kobiet i mężczyzn, które patrzą na nas ze zdziwieniem, gdy się tam „zapuszczamy”. 

Dzielnica nazywa się Concepción (hiszp. „poczęcie” - od Immaculada Concepción - Niepokalane Poczęcie Maryi). O ironio! To miejsce jest znane ze stolarni i z... obecności prostytutek. Jest to apostolat tylko dla wolontariuszek, z wiadomych względów. Z innych względów chodzimy tam z Charo tylko co 2-4 tygodnie.  Z jednej strony jest to miejsce w pewnym sensie bardzo, bardzo nieprzyjemne. Ciężko mi wyjaśnić dlaczego dokładnie... Nie chodzi o kobiety, to nie one są „problemem”. Bardziej ta atmosfera sprzedaży ciała, rozdeptanej godności, zatracenia świadomości tego co dobre, co złe, co piękne, co okropne… Z drugiej strony, wolimy chuchać na nasze bezpieczeństwo (chociaż nigdy nie spotkała nas choćby najmniejsza nieprzyjemność) - nie byłoby dobrze gdybyśmy pojawiały się często w domach publicznych i również wolimy aby ich właściciele nie pomyśleli, że chodzi nam o wyciągnięcie stamtąd jak największej liczby „pracownic”.

Dokładnie, nie po to tam chodzimy. Można pomyśleć: „Jak to nie? Czy nie trzeba wyciągnąć tych kobiety z ich „zgnilizny:? Uratować je od tych, którzy je tam trzymają?” Tak i nie. Może kogoś oburzyć taka odpowiedź  i wierzcie mi, najbardziej czego pragniemy idąc tam, to to, że któregoś dnia spotkamy drzwi zamknięte  z napisem: „Zmieniły pracę.” Ale razem z tym napisem musiałoby być napisane: „Zmieniły życie”. Bo to ich życie je tam trzyma... Pozwólcie mi spróbować opisać realia kilku osób które odwiedzamy.

Niña Roksana
Wynajmuje swój własny, obskurny pokoik, na rogu małego budynku, w którym są też inne, „niezrzeszone” prostytutki. Reprezentuje dość dobrze większość tutejszych kobiet. Ma 48 lat, jest dość gruba, mocno umalowana, ale kosmetykami słabej jakości, które są zawsze rozmazane w wyższych temperaturach  i komicznie zniekształcają brwi i usta Roksany. Ona sama bardzo cieszy się gdy ją odwiedzamy, mówi o radości którą jej dajemy. Jest ciekawa naszego życia tutaj i w naszych krajach. Bez oporów opowiada o sobie, o wielu kotach, synu, z którym mieszka i mszach, na które możemy razem pójść. Jest pogodna. Traktuje to, co robi tylko i wyłącznie jako swoją pracę. Pracę jak każdą inną w Salwadorze - ciężka i szokująco mało opłacalną. Roksana ma wrażliwe serce, uśmiech na twarzy i otwartość. Żyje prosto, z dnia na dzień. Jest samotna, potrzebuje zwykłej, przyjacielskiej rozmowy. O tym, że po zmroku już się nie pracuje, bo jest niebezpiecznie.  O tym, że gdy była młoda, zamordowali ojca jej dziecka i musiała zacząć pracować, wychodzić w nocy  i zostawiać płaczącego synka samego w domu na całe noce... 

Polita
Po wizycie u Roksany przechodzimy z Charo na drugą stronę bardzo ruchliwej Alei Jana Pawła II, idziemy do jednego z domów publicznych, które są bardziej zorganizowane (i powstają nowe, o zgrozo). Wchodzimy, przy wejściu siedzi kilka kobiet, równie mocno umalowane i skąpo ubrane, często grube, o różnych spojrzeniach -  z uśmiechem, łagodne, nieobecne, obojętne. Witamy się i pytamy o Politę. Zawsze jest w głębi, więc zapraszają nas by usiąść przy jednym ze stołów. Dookoła pokoiki, może 5, może 10. Czasem któraś z kobiet wchodzi, wychodzi, sama, z kimś. Zwykle jest raczej pusto, spokojnie, gra muzyka. Wita nas Seka, przyjaciółka Polity, kupuje nam coś do picia, opowiada o swoim 2 miesięcznym wnuku, który jest w szpitalu. Jest nieco wstawiona, bardzo smutna, płacząc prosi o pomoc. W tym momencie przychodzi Polita, zazdrosna, że jej nie poświęcamy całej uwagi. Są jak dzieci, które do nas przychodzą - spragnione uwagi, zatroskania o ich życie, wysłuchania ich problemów. Polita ma dziwną twarz, jakby spuchniętą, wyraźny przodozgryz i krzywe zęby. Mieszka w tym domu od około 12 roku życia, sama nie pamięta dokładnie, teraz ma 36 lat. Niełatwo zdać sobie sprawę, że Polita jest (była? jak o tym napisać...?) mężczyzną. Mama Wendy, innego mężczyzny, który zmienił płeć i tu mieszka, zabrała Politę z ulicy i dała dom właśnie tutaj. Polita jest jednym wielkim zgubieniem, miotaniem się w ciemności. Wydaje się że całe swoje życie szuka miłości ale nie ma pojęcia czym ona jest, jak wygląda, kto kocha naprawdę, a kto tylko żongluje emocjami. Nie umie pisać. Czasem szokuje mnie jej sposób myślenia, ale kto nauczył ją myśleć w wolności? Oceniać co dobre, co złe, co prawdziwe, co fałszywe? Polita ma blizny na nadgarstkach, po żyletkach. Cięła się z zawodów miłosnych. Słuchamy co u niej, że pokłóciła się  z bratem, że zostawił ją chłopak, że boi się że jest chora. Polita nie jest specjalnie wierząca, ale wie, że się za nią modlimy. 

Nie chcę pisać tych historii po to by szokować. Myślę, że trudno je zrozumieć nie widząc... Ale chcę podzielić się z Wami doświadczeniem, które jest dla mnie bardzo mocne, które jakby łamie moje spojrzenie na drugiego człowieka. Do Concepción nie można iść ze wzrokiem, który ocenia. Nie da się tam wrócić kolejny raz jeśli się nie porzuci choćby najmniejszej myśli o ocenie tych kobiet. Nie chodzi mi o zamknięcie oczu na zło i grzech, jest on tam tak wyraźny, ostry, że aż boli. Chodzi mi o spojrzenie, które przyjmuje konkretną osobę taką, jaka jest, tutaj i teraz, z całą tajemnicą jej historii, zranień, które wykręciły jej godność, a czasem człowieczeństwo. Spojrzenie, które jest wrażliwe na dobro duszy, serca, które wydaje stłumiony krzyk o miłość. Spojrzenie, które szuka Boga, spojrzenie, które kocha. Tam nie da się inaczej. 

I gdy, po takim „wyostrzeniu” naszego spojrzenia, wracamy do naszego domu, do wspólnoty, do innych osób, już nie da się patrzeć tak samo. Już nie da się oceniać mojego brata ze wspólnoty, czy sąsiadki zza ściany tak łatwo. Jesteśmy bardziej świadome tego, że człowiek to tajemnica, i kim jesteśmy by móc go oceniać? Osoba to tajemnica, misterium, którą można poznawać tylko na kolanach. Kolanach przed Bogiem i przed tą osobą.

Sabina

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

List nr 11 część druga Dom Serca sługi bożego Faustyno Perez Sabina Kuk, Salwador Grudzień 2019 „Królestwo niebieskie podobne jest do skarbu ukrytego w roli. Znalazł go pewien człowiek i ukrył ponownie. Uradowany poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił tę rolę. Dalej, podobne jest królestwo niebieskie do kupca, poszukującego pięknych pereł. Gdy znalazł jedną drogocenną perłę, poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił ją.” Mt 13, 44-45 Kochani przyjaciele!  W tym liście chciałabym  podziękować Bogu, że poprzez Was i dzięki waszej pomocy i obecności mogę żyć na misji. Że mogę odnajdywać skarb i drogocenne perły. To prawda, że ten skarb jest ukryty. Musiałam wyjść nie tylko z mojego domu ale i z mojej kultury, moich pomysłów, przyzwyczajeń, limitów itp. Wyjść na pole, które wydaje się czasem mało atrakcyjne, pełne brudu, hałasu, gorąca, zmęczenia i biedy. Ale gdy w pewnym momencie ten skarb jest nam dane spotkać, to ta chwila, to spotkanie, ta rozmowa, ta historia czy ta

Drugi list z San Salvadoru

List nr 2 Dom Serca im. sł. Bożego Faustino Perez San Salwador Luty 2018 „ Żyć w zachwycie i z wdzięcznością, to cała ich misja” o. JB [o pasterzach z Betlejem] Kochani! Cieszę się, że mogę znów napisać do Was z mojego kraju zwanego „małym palcem Ameryki Centralnej” (ze względu na swój uroczy rozmiar) czy hamakiem w dolinie (ze względu na drobne wstrząsy ziemi, które mamy tutaj co tydzień, dla mnie nadal emocjonujące, dla innych to zdrowa codzienność). Ostatni czas był dla nas bardzo intensywny, pełen zdarzeń, osób i życia! Zwłaszcza grudzień obfitował w spotkania, emocje i zadania ze względu na Boże Narodzenie (np. codzienne Las Posadas – zwyczaj jakby nasi kolędnicy) i Despedidę (pożegnanie) Stephane – wolontariuszki z Brazyli. Ciągle daję się złapać w pułapkę i myślę, że kolejny tydzień będzie spokojniejszy. Tymczasem dzieje się tyle, że moja pamięć się buntuje i gdy mamy spotkanie, by zaplanować kolejny tydzień, już nie pamiętam co się działo poprzedniego. Na
List nr 8 Dom Serca im. sł. Bożego Faustyno Perez  Salwador  Marzec 2019  Kochani! Już od dawna chcę Wam i Bogu wyrazić moją wdzięczność za tę misję, za Wasze wsparcie materialne i duchowe, którego tak potrzebujemy! W ostatnim czasie zdaję sobie sprawę, że jestem szczęśliwa - bardziej szczęśliwa im bardziej kocham. Intensywność naszego życia na misji nie słabnie. Jesteśmy chwilowo w cztery: Tilda, która już kończy misję, Olena, Ludmila z Argentyny i ja) i w cztery dajemy z siebie, co możemy każdego dnia. Często myślę, że każda z nas jest jak mama dużej rodziny - zajęta gotowaniem, sprzątaniem, zakupami, przyjaciółmi, dziećmi, dziećmi, dziećmi, a przede wszystkim zajęta kochaniem. Myślę o tych konkretnych osobach, które mieszkają teraz nie tylko w mojej dzielnicy, ale i w moim sercu. Osoby, o które się martwię, o których myślę z rana, że chcę je zobaczyć, które odwiedzam po południu i których słucham wieczorami... To właśnie ich Bóg postawił na mojej drodze, abym mogła ich k