Przejdź do głównej zawartości

Czwarty list. O Raju, Końcu i Wielkanocy.

List nr 4
Dom Serca im. sługi bożego Faustino Perez
Sabina Kuk, Salwador
Kwiecień 2018


Kochani!

Czas płynie tak szybko, więc bez zbędnych wstępów postaram się go wykorzystać maksymalnie i napisać jak najwięcej o tym czym żyjemy i czym bije moje serce. Czyli będzie o raju, o końcu i o Wielkanocy.

Raj

Żyjemy tu w raju. Chyba nie wyraziłam tego wystarczająco do tej pory, bo doszły mnie głosy, że moje listy zniechęcają do przyjazdu! Możliwe, że ten raj jest subiektywny, ale powiem krótko: misja w El Salwadorze jest najlepsza! Mamy ten uroczy kraik ze swoimi wulkanami, jeziorami, palmami i oceanem w zasięgu 2 – 3 godzin autobusem. Zawsze ciepło, ale nie zawsze wilgotno, są miesiące miłego chłodu. Nigdzie nie ma takich zachodów słońca, takiego różu zmieszanego z pomarańczem - codziennie. Ludzie z dzielnicy kochają nas (prawie) od pierwszego wejrzenia, miłością szczerą i prawdziwą. Dają nam więcej niż moglibyśmy się spodziewać, są nauczycielami pokory, pracowitości, wiary, wytrwałości, zaufania. Rozumieją naszą misję, oczekują przyjaźni, obecności, rozmowy, odwiedzin. Sami mówią: jesteście żyjącą Ewangelią. Mamy najpiękniejsze apostolaty - kobiety z Concepcion, o których już pisałam i szpital dziecięcy Bloom, o którym napiszę innym razem. Żyjemy życiem intensywnym, czasem bez chwili zatrzymania, ale zawsze z oddechem - oddechem adoracji, mszy świętej, modlitwy wspólnoty. Zostawiliśmy nasze rodziny i przyjaciół w naszych krajach, ale dostaliśmy braci i siostry we wspólnocie, dzieci, ciotki i babcie, których kochamy dzięki miłości, którą sami otrzymaliśmy.

Podsumowując: zapraszam do raju. Jest wszędzie, a zwłaszcza na misji.



Koniec

Przejdę więc do Końca. Końca świata. Tym końcem świata nie jest El Salwador, nie były nim również Filipiny,
ani to nie Polska. Koniec świata to Stany Zjednoczone. Spokojnie, nie znam się na polityce i nie mam nic do
„los gringos” jak się tu ich nazywa. Natomiast widzę, że dla wielu Salwadorczyków USA to w pewnym sensie koniec świata. Praktycznie w każdej rodzinie jest ktoś, kto wyjechał za granicę w poszukiwaniu pracy, lepszej przyszłości. Jak już wspominałam, zawsze przekracza się granicę nielegalnie, na pustyniach Meksyku, mężczyźni, kobiety, czasem całe rodziny. Niektórzy niestety na tej pustyni kończą życie… Inni docierają do „ziemi obiecanej” i zaczynają nową walkę - nielegalną pracę fizyczną na 3 etaty, która niejednokrotnie kończy się więzieniem - koniec wolności. Dla żony, która zostaje w Salwadorze zwykle wyjazd męża oznacza koniec małżeństwa, oficjalny rozwód lub po prostu powolny rozpad. Dla matek, babć, sióstr oznacza często gorzkie zapomnienie i opuszczenie. Dla dzieci jest to koniec normalnej rodziny, żyją wychowywane przez ciotki lub dziadków. Na palcach jednej ręki mogę policzyć dzieci, które znam, a które mają pełne rodziny. USA niestety to koniec świata - koniec świata dla normalnej rodziny, dla małżeństwa, dla dzieciństwa. Ten koniec świata rozdziera nasze serca w Salwadorze. Często ukryty pod uśmiechem i zapracowanymi dniami naszych przyjaciół, ale już umiemy rozpoznać jego znaki, żniwo.

Pierwszym jest sama obecność gangów, które nie mają swojego źródła w El Salwadorze, ale pośród emigrantów w USA, którzy zostali deportowani z powrotem do kraju. Obecnie sytuacja w naszej kolonii jest spokojna, nie słyszymy ani o strzelaninach ani o morderstwach. Ludzie umierają, to prawda, ale z powodu wielu chorób, a to już inna historia...

Kolejnym jest pokolenie, które wzrosło bez rodziców, czy to zamordowanych w poprzednich latach, czy to zamieszkałych w „gringolandii” (USA). Dzieci niestety często wychowuje się pasem, wielokrotnie go widziałam, niestety wiele osób nie zna innego sposobu. Chiquititos (maluchy) wzrastają więc w tym, co jest - miłości ciotki lub babki, która „odziedziczyła” dzieci chcąc nie chcąc. Każdy się stara kochać, dosłownie traci zdrowie pracując dla tych dzieci. Naprawdę muszę oddać honor tym opiekunom, ale nie tak wyglądać powinno prawdziwe dzieciństwo…

Jedną z rodzin, których historia najbardziej mnie dotyka, jest historia Mariny, naszej sąsiadki i jej rodziny. Nie dlatego, że jest to historia wyjątkowa, nie… bardziej dlatego, że spotykamy się z nimi dziesiątki razy w ciągu dnia.

Marina, Dorita i Janira

Zaczyna się rano, gdy podczas naszego śniadania Marina, razem ze swoją siostrą Glorią i wnukiem, Fernandem idą na rynek (największy w całym Salwadorze, ja nadal się tam gubię). Fernando zasłania oczy rękami, bo się wstydzi, że na niego wszyscy patrzymy (jemy śniadanie przy otwartych drzwiach). Fer, jak go nazywamy, często biega całkiem brudny od tego, co właśnie je i dużo krzyczy, szczerze, to wrzeszczy. Jego mama, Fatima, córka Mariny nie chce go wychowywać. Nie znam szczegółów tej historii, ale gdy zaszła w ciążę chodziła jeszcze do szkoły, dla Mariny był to cios. Fatima urodziła synka, ale chciała wyjechać za granicę ze swoim chłopakiem. Marina kazała jej wybrać: chłopak albo syn. Wybrała chłopaka i to je pokłóciło.
I chociaż Fatima teraz mieszka dwa „pasaje” (pasaże/uliczki) dalej, to rzadko widuje Fernanda.
Jego wychowaniem w całości zajmuje się Marina. Do tego pracuje gotując i sprzedając obiady, śpiewa, czyta i robi milion innych rzeczy w parafii oraz opiekuje się swoją własną mamą, która mieszka z Glorią i Karlitą. Fernando ma 3 lata
i prawo do tego by wrzeszczeć. Jednak nie są to tylko jego kaprysy, ale niestety skutek tego, że wszyscy traktują go dość szorstko, nie zna czułości mamy i taty, zna krzyki, kary, pas i namiastkę rodziny. Karlita, jego kuzynka, (7 lat, wspominałam o niej w liście o pożegnaniu Stefi) jest pierwszą do zabawy z Fernandem i pierwszą do tego by się
z nim kłócić i bić, co wprawia Marinę w furię albo wieczne zmęczenie. Fer wie jak się odwdzięczyć, ma opanowane uderzenia wszystkimi kończynami z nawiązką przekleństw. (Naszych imion nie opanował tak dobrze, jesteśmy Bina - ja, Tias - Matias, Ito - Charito i Leo, a wszyscy: Punto!)

Karlita, kuzynka Fernanda, to osobna historia. Jej mama, Esmeralda również była wychowywana przez swoją babcię, w tym samym domu, co Kralita mieszka obecnie. Dokładnie tak samo spędzała całe dnie razem w naszym Punto Corazón (Domu Serca) jako „córka” tej naszej wspólnotowej rodziny. Obecnie Esmeralda pracuje w Gwatemali, zostawiła Karlitę pod opiekę nini Glorii, i swojego synka, Karlito, z jego tatą.

Fernandito

Pierwsze co robi Karlita po powrocie ze szkoły (chodzi do zerówki) to przychodzi do nas. Znamy na pamięć jej zdania: „Puedo entrar porfavor? \ Mogę wejść, proszę?”; Porque no me dejas entrar Sabina? \ Dlaczego mnie nie wpuścisz Sabina?; Jugamos memoria! / Zagrajmy w memory!; Da me agua porfavor! – Daj mi wody proszę! I tysiąc innych... Karlita jest bardzo inteligentna, umie świetnie nami manipulować! Ale na swoje 7 lat jest malutka, co nadaje jej takiego uroku, że wszyscy ją kochają, mimo tego, że jest też bardzo obrażalska.

Vicente z Michel i Karlita

Cała rodzina jest typowa dla Salvadoru – poraniona, ale walczy każdego dnia
z uśmiechem. Nie narzekają, nie mają na to czasu. Bardzo lubię spędzać czas z Mariną, czasem z nią gotować, czasem pomagając jej zająć się Fernandem czy Karlitą, porozmawiać chwilę, spotykać ją zawsze w parafii. Ona troszczy się o nas, my o nią, ona kocha każdego z nas, a my jej dzieci.

Ogromnym wyczynem wszystkich osób
w parafii był Wielki Tydzień. Nasza parafia katolicka nie jest duża, zawsze spotykamy w niej tę samą grupę ludzi, którzy jakimś cudem uczestniczą
i prowadzą chyba z kilkanaście różnych grup: liturgii, śpiewu, zarządu parafii, rodzin, odnowy charyzmatycznej, młodzieży, dzieci i sama nie wiem czego jeszcze. Wiele osób oddają każdą wolną chwilę
i bardzo ciężko zarobione pieniądze, by zainstalować nowe światło, położyć płytki, ułożyć kwiaty w ubogim, budującym się kościele. Jedną z nich jest Marina, zawsze dyspozycyjna, wręcz „do zajechania”. Wielki tydzień ma tak napięty plan, że praktycznie od czwartku do niedzieli nie wychodzi się z kościoła. Zaczyna się przygotowaniami i próbami wszystkich liturgii Triduum.

W Wielki Czwartek, po liturgii Wieczerzy Pańskiej zaczyna się pierwsza procesja – procesja w ciszy, w której uczestniczą tylko mężczyźni. W nocy z czwartku na piątek wiele osób tworzy alfombry – ogromne obrazy na ulicach.

W piątek rano, Droga Krzyżowa ulicami parafii (niektórzy nadal tworzą alfombry, a jest to tydzień najwyższych temperatur w El Salvadorze). Po południu liturgia Krzyża i po niej największa procesja – Santo Entierro – procesja ulicami z ogromną platformą ze szklaną trumną, ozdobioną kwiatami, w której jest położona figura ciała Pana Jezusa. Platforma, na moje ramię, waży około 500-700 kg, niosą ją grupy 8-10 osób w specjalnym rytmie, ze świecami, grobową muzyką i pieśniami. Niesamowite wrażenie. Zrozumiałam co to znaczy, że ciężar przygniata do ziemi.

Graciela podczas Wigilii paschalnej


W sobotę wszyscy przygotowują się do największego wydarzenia – liturgii Wigilii Paschalnej, która trwa 4 godziny (tak jak powinna, ze wszystkimi czytaniami, psalmami i modlitwami). Niesamowite jak cała parafia wypełnia się ludźmi ubranymi na biało, ze świecami, przeżywającymi głęboko całą liturgię
i wkładającymi całe serce w każdy detal wydarzenia. Po liturgii niewielu idzie spać, większość zostaje aby świętować, tańczyć i śpiewać aż do 4 rano, gdy odbywa się ostatnia procesja – Zmartwychwstania. Z koniecznymi petardami!

Kochani, ściskam Was bardzo i tęsknię! Pamiętam w modlitwie i dziękuję Wam za każdą wiadomość, myśl, pomoc!

Do kolejnego listu!
Sabina


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

List nr 10 "Pierwszym celem życia poświęconego Bogu jest uwidocznić wspaniałe rzeczy, które Bóg realizuje w kruchej ludzkości osób powołanych." Jan Paweł II Kochani! Czas mija szybko! Tyle osób które przewijają się przez nasz dom, tyle historii, że już sama nie wiem, o których pisałam. Ale to nic, ważne są te konkretne, które w ostatnim czasie poruszyły nasze serca. Daniel Przychodzi do nas do domu w zasadzie od kiedy pamiętam, ale gdy spotkałam go kilka tygodni temu, ciężko go było rozpoznać. Ma 19 lat, mieszka razem z babcią, jego mama go zostawiała gdy był niemowlęciem, tata od wielu lat mieszka w USA. Daniel jest tak wielki jak jego wyobraźnia. Na prawdę, rozmiarem dorównuje Michelowi Jordanowi (i jedynym jego zajęciem jest gra w koszykówkę), wyobraźnią i przesadą we wszystkim co opowiada, niezłemu scenarzyście. Na początku kłamał tyle, że nikt z nas nie miał pojęcia gdzie się zaczyna i gdzie kończy jego prawdziwe życie. Jedno jednak było pewne, Daniel ...

La mirada de la vida, spojrzenie życia. Twarze naszych abuelitas.

List nr 11 część druga Dom Serca sługi bożego Faustyno Perez Sabina Kuk, Salwador Grudzień 2019 „Królestwo niebieskie podobne jest do skarbu ukrytego w roli. Znalazł go pewien człowiek i ukrył ponownie. Uradowany poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił tę rolę. Dalej, podobne jest królestwo niebieskie do kupca, poszukującego pięknych pereł. Gdy znalazł jedną drogocenną perłę, poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił ją.” Mt 13, 44-45 Kochani przyjaciele!  W tym liście chciałabym  podziękować Bogu, że poprzez Was i dzięki waszej pomocy i obecności mogę żyć na misji. Że mogę odnajdywać skarb i drogocenne perły. To prawda, że ten skarb jest ukryty. Musiałam wyjść nie tylko z mojego domu ale i z mojej kultury, moich pomysłów, przyzwyczajeń, limitów itp. Wyjść na pole, które wydaje się czasem mało atrakcyjne, pełne brudu, hałasu, gorąca, zmęczenia i biedy. Ale gdy w pewnym momencie ten skarb jest nam dane spotkać, to ta chwila, to spotkanie, ta rozmowa, ta histor...