Przejdź do głównej zawartości
List nr 8
Dom Serca im. sł. Bożego Faustyno Perez 
Salwador
 Marzec 2019 


Kochani!

Już od dawna chcę Wam i Bogu wyrazić moją wdzięczność za tę misję, za Wasze wsparcie materialne i duchowe, którego tak potrzebujemy! W ostatnim czasie zdaję sobie sprawę, że jestem szczęśliwa - bardziej szczęśliwa im bardziej kocham. Intensywność naszego życia na misji nie słabnie. Jesteśmy chwilowo w cztery: Tilda, która już kończy misję, Olena, Ludmila z Argentyny i ja) i w cztery dajemy z siebie, co możemy każdego dnia. Często myślę, że każda z nas jest jak mama dużej rodziny - zajęta gotowaniem, sprzątaniem, zakupami, przyjaciółmi, dziećmi, dziećmi, dziećmi, a przede wszystkim zajęta kochaniem.

Myślę o tych konkretnych osobach, które mieszkają teraz nie tylko w mojej dzielnicy, ale i w moim sercu. Osoby, o które się martwię, o których myślę z rana, że chcę je zobaczyć, które odwiedzam po południu i których słucham wieczorami... To właśnie ich Bóg postawił na mojej drodze, abym mogła ich kochać – cóż za fascynujące zadanie! Kochać nie po równo, każdego inaczej, ale każdego całym sercem, czasem aż do bólu. Dokładnie, często aż serce boli widząc, że ktoś, kto staje się bliski, cierpi. Jest w nich tak bardzo obecny Jezus niosący Krzyż. Jestem obok nich i w pierwszym odruchu, gdy widzę, jak upadają, chcę złapać za szaty Jezusa i namówić Go, by nie szedł dalej, wziąć jego Krzyż i rzucić na bok, podnieść Go, mówiąc: „Już wystarczy!”. Ale tak nie jest i nie będzie. Jezus idzie dalej, aż na śmierć. W sposób tak tajemniczy Zmartwychwstannie musi przejść aż do końca, przez śmierć... Jestem świadkiem tej drogi Krzyżowej w życiu naszych przyjaciół. Chciałabym, by ich cierpienie już się skończyło, ale się nie kończy...Chciałabym im pomóc i to, co mogę zrobić, to tylko być obok. Być jak Maryja pod Krzyżem aż do końca.

Niektóre z tych osób już znacie z moich poprzednich listów - Marina, Fernando i Karlita, Francisco, Alejandro, nina Mercedes. Dzisiaj chciałabym Wam opowiedzieć o kilku innych, którzy zamieszkali w moim sercu.

Mały Fernando Izajasz 

Szczerze mówiąc, w nim nie można się nie zakochać. Trzecie dziecko naszej sąsiadki Karli, ma teraz osiem miesięcy, piękne kręcone włosy i śmieje się na mój widok. Karla jest młodsza ode mnie, ale przeszła już swoją drogę do bycia dobrą mamą. Ona i tata Fernandito pracują codziennie na rynku, wymieniając się opieką dzieci. Karla nad ranem, Fer popołudniami. Poznali się trzy lata temu, razem mieli wypadek na motorze (do tej pory mają problemy z lewą nogą) ale teraz wspólnie troszczą się o swoją rodzinę (również o Alexandrę i Cezarego, dzieci Karli z poprzedniego związku). Karla pomaga również swojej mamie - nini Blance -, która musi ciężko pracować, by utrzymać swoje wnuki, dzieci innej córki, która jest w więzieniu (Jordan, Nehemias i Jonatan, o których też już wspominałam). Jak zawsze, sytuacja skomplikowana i pełna cierpienia. Nina Blanka, Karla i trójka chłopców żyją w wielkim cierpieniu, niepewności. Czy mama chłopców wyjdzie z więzienia? Czy zajmie się nimi? Jak jednocześnie pracować i zajmować się chłopcami? Gdy już nie ma siły, nie ma cierpliwości, wydaje się, że i miłość się kończy... Pada tyle okropnych słów, chłopcy je słyszą i wśród nich wzrastają. Stają się bardziej nieposłuszni, zaczyna się rozpacz, beznadzieja, padają łzy i jeszcze gorsze słowa... "czasem myślę, że najlepiej by było gdybym powiesiła siebie i ich...". I tak z mojego zachwytu nad małym Fernandem Izajaszem zawsze dochodzę do bólu nini Blanki i jej wnuków. Staramy się dużo ją odwiedzać, czasem poświęcić czas chłopcom, nauczyć Jordana literek, bo nie chodzi do szkoły, przytulać Jonatana czy mówić Nehemiasowi, że jest dobrym chłopcem... ulżyć chociaż troszkę na tej drodze...






 Emily 

Odwiedzając ósme piętro szpitala dla dzieci „Bloom” nie zawsze spotykamy znajomych. Zwykle dzieci się zmieniają, idą do domu, do innego szpitala albo umierają. Jednak wcześniej nie zdawałam sobie tak bardzo sprawy z tego, że białaczka (na którą choruje 90% dzieci na piętrze onkologicznym) to choroba, która zwykle, prędzej czy później powraca w postaci recaidy - ponownego ataku, który wraca z większą siłą. Dzieci cierpią więc z powodu choroby, z powodu chemii, która niszczy ich organizm, z powodu operacji po konsekwencjach chemii i z powodu nawrotów. Leczenie trwa latami, tak też jest w przypadku Emily. Nasza Emily mieszka w tej samej kolonii. Od lat wolontariusze odwiedzają ją, jej mamę i dziadków, którzy mieszkają razem. W ostatnich tygodniach stan Emily bardzo się pogorszył. Od maja zeszłego roku miała już trzeci nawrót choroby i lekarze nie dawali jej więcej niż trzy miesiące życia. Żyje już prawie rok dłużej, ale gaśnie. Jest już chudziutka i słaba, bardzo często boli ją zaatakowany chorobą brzuch i cały czas wymiotuje. W tajemniczy sposób razem z nią choruje jej dziadek - jemu lekarze również nie mogą już pomóc, ma problemy z sercem... Każdego wtorku odwiedzamy Emily i jej mamę w szpitalu i co tydzień staramy się odwiedzić również jej dziadków. Im więcej cierpienia widzę, mniej umiem powiedzieć, bardziej nieadekwatne wydaje mi się każde słowo czy gest. Równocześnie czuję, że to właśnie jest nasza misja - być tam, gdzie już po ludzku nie ma nadziei. Nie tyle po to, by coś mówić, ale by dotknąć tego cierpienia i nieść je razem, nie odrzucać, nie uciekać, nie rozpaczać - kochać.




Don Jose Luis 

Martwiliśmy się również bardzo o „naszego dziadka” - don Jose Luis, który się rozchorował tak bardzo, że nie mógł przez kilka dni podnieść się z łóżka. Zawsze powtarza, że jesteśmy jego aniołami, które go odwiedzają. Pretekstem są jego leki na serce, które przynosimy mu co tydzień, a które co miesiąc odbieramy ze szpitala. Don Jose potrzebuje jednak dużo więcej niż leki. Potrzebuje wiedzieć, że o nim pamiętamy, że - jak mówi – o jego śmierci sąsiedzi nie dowiedzą się dopiero czując zapach rozkładającego się ciała. Don Jose choruje na serce. Kardiolog nam powiedział, że jest ono tak wielkie, że uciska żołądek. To prawda, ten starszy pan (ma 88 lat, chociaż sam nie pamięta swojego wieku... u lekarza zawsze spogląda na mnie, gdy go pytają o datę urodzenia) całe swoje życie ufał dobroci ludzi, tak po prostu. Jedna kobieta go zostawiła, ale szybko zaufał innej, miłości swojego życia, która zmarła pięć lat temu. Całe życie był stolarzem, aż do teraz próbuje robić krzesła albo stoliczki. Kochamy go tak bardzo, jak i on nas.


 Ulises 

Któregoś dnia nazwaliśmy go we wspólnocie pastuszkiem. Jest jak pasterze, którzy przyszli do szopki w Boże Narodzenie - niczego nie chcieli, przyszli zobaczyć co tam się dzieje, kto tam jest i tym się po prostu zachwycili. Ulises też przychodzi do nas (przynajmniej 2 -3 razy dziennie) po prostu, by nas pozdrowić, zobaczyć, kto jest w domu i co robimy. Nic nie chce, nie chce jedzenia, pomocy w pracy domowej czy wymyślnych zabaw - nawet nie mówi za dużo. Najbardziej cieszy się z „rytualnych” pozdrowień w stylu „Hola sobrina!” (cześć siostrzenico), co jest grą słów mojego imienia i na co ja odpowiadam: „Hola primito!” (cześć kuzynku). Ulises wprawdzie tego nie wie, ale on przypomina nam często o sensie naszej misji - o bezinteresowności, o tym, by wszystko było prostą obecnością pełną wdzięczności i radości, o spojrzeniu, które widzi człowieka i się nim cieszy, przywracając mu wielką godność, o tym, że wszystko co "trzeba zrobić" jest drugorzędne. Dawno temu zachęcaliśmy Ulisesa, by poszedł z nami do kościoła (jego młodszy brat, Neto, który ma wyraźniejsze niż Ulises upośledzenie, jest najwierniejszym ministrantem w parafii), ale nigdy nie chciał... Kilka miesięcy temu pojawił się na pierwszej mszy, drugiej, trzeciej i tak już został. Jak to on: po prostu i z ogromnym uśmiechem. A dla nas to po prostu cudownie!




Polita i Roksana 

Z tymi naszymi paniami też dzieją się rzeczy cudowne. Z Roksaną urządziłyśmy kolejne wyjście na basen, a Polita przyszła ze swoją koleżanką (też pracującą jako prostytutka) do naszego domu na obiad. Niesamowite jak kolejny raz przekonujemy się, że przyjaźń jest czystym darem, który nam daje Bóg. Przyjaźń bezinteresowna, która zaskakuje zawsze! I Polita, i Roksana traktują nas jako swoją rodzinę, której nigdy nie miały...

Sabina

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

List nr 11 część druga Dom Serca sługi bożego Faustyno Perez Sabina Kuk, Salwador Grudzień 2019 „Królestwo niebieskie podobne jest do skarbu ukrytego w roli. Znalazł go pewien człowiek i ukrył ponownie. Uradowany poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił tę rolę. Dalej, podobne jest królestwo niebieskie do kupca, poszukującego pięknych pereł. Gdy znalazł jedną drogocenną perłę, poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił ją.” Mt 13, 44-45 Kochani przyjaciele!  W tym liście chciałabym  podziękować Bogu, że poprzez Was i dzięki waszej pomocy i obecności mogę żyć na misji. Że mogę odnajdywać skarb i drogocenne perły. To prawda, że ten skarb jest ukryty. Musiałam wyjść nie tylko z mojego domu ale i z mojej kultury, moich pomysłów, przyzwyczajeń, limitów itp. Wyjść na pole, które wydaje się czasem mało atrakcyjne, pełne brudu, hałasu, gorąca, zmęczenia i biedy. Ale gdy w pewnym momencie ten skarb jest nam dane spotkać, to ta chwila, to spotkanie, ta rozmowa, ta historia czy ta
List nr 7 Dom Serca im. Faustino Perez Sabina Kuk, Salwador Styczeń 2019 Kochani Przyjaciele! W tym liście noworocznym chciałabym pokazać Wam moją misję w inny sposób! Jako że ja sama lubię robić zdjęcia, to zwykle mnie na nich nie ma... lecz w ostatnich miesiącach poznaliśmy zawodowego fotografa. Narobił nam wiele stresu i zmartwień swoim gigantycznym aparatem w naszej (nie najłatwiejszej) dzielnicy... Jednak dzięki niemu, wreszcie mogę Wam pokazać (dosłownie!) wiele z tego, co dla mnie jest już codziennością i czego może już nie umiem opisać słowami! Moja siostra ze wspólnoty, Tilda Jak już pisałam, zostałyśmy na misji we dwie przez pewien czas... i miałyśmy moment kryzysu. Jednak niesamowity jest Bóg, który z tego naszego dna dał nam niesamowitą przyjaźń! W jednym dniu zmieniło się wszystko. Niezrozumienie i cierpienie przemienił w całkowite zaufanie i głęboką otwartość jedna na drugą. Tylko On tak może. W sam raz na czas by przyjąć Olenę, naszą nową wolont