Przejdź do głównej zawartości
List nr 10


"Pierwszym celem życia poświęconego Bogu jest uwidocznić wspaniałe rzeczy, które Bóg realizuje w kruchej ludzkości osób powołanych."

Jan Paweł II


Kochani!

Czas mija szybko! Tyle osób które przewijają się przez nasz dom, tyle historii, że już sama nie wiem,
o których pisałam. Ale to nic, ważne są te konkretne, które w ostatnim czasie poruszyły nasze serca.

Daniel

Przychodzi do nas do domu w zasadzie od kiedy pamiętam, ale gdy spotkałam go kilka tygodni temu,
ciężko go było rozpoznać. Ma 19 lat, mieszka razem z babcią, jego mama go zostawiała gdy był
niemowlęciem, tata od wielu lat mieszka w USA. Daniel jest tak wielki jak jego wyobraźnia. Na prawdę, rozmiarem dorównuje Michelowi Jordanowi (i jedynym jego zajęciem jest gra w koszykówkę), wyobraźnią i przesadą we wszystkim co opowiada, niezłemu scenarzyście. Na początku kłamał tyle, że nikt z nas nie miał pojęcia gdzie się zaczyna i gdzie kończy jego prawdziwe życie. Jedno jednak było pewne, Daniel potrzebował przyjaciół i był bardzo pogubiony. Cierpi wiele z powodu braku akceptacji ze strony rodziny, wyobrażam sobie że jego kłamstwa i częsty brak respektu nie zjednały mu również wielu znajomych. Przychodził więc do nas, zagadywał, uczył się kilku słówek w naszych językach "que tal kobieta?" "lubię cię!". Daniel ma dobre serce, często nam coś przynosi, ale równie często sprawia problemy, obraża kogoś z nas albo prowokuje bójki z chłopakami przed domem. Na szczęście z czasem jest tego coraz mniej, a coraz więcej głębokich rozmów przy zmywaniu (ma swoje ulubione miejsce na schodach przy zlewozmywaku) o życiu, o braku wartości, o beznadziei, o rodzinie... Staramy się go pocieszyć, nadać sens jego życiu, dodać otuchy i nadziei, sprawić by czuł, że jest dla nas ważny.

Któregoś dnia Daniel przestał przychodzić. Okazało się że z dnia na dzień postanowił wyjechać
do USA do rodziny swojego ojca. Babci powiedział w ostatnim momencie, załatwił "kojota" (osobę,
która za grube pieniądze przewozi ludzi aż do Stanów) i zniknął na 3 miesiące. Co kilka dni pytaliśmy jego babcię czy ma jakieś wiadomości. Ona z niesamowitym spokojem opowiadała nam, że niewiele, że jest gdzieś na granicy, że zadzwonił i powiedział, żeby się nie martwiła, że ona już teraz nie płacze, ale każdego ranka myśli gdzie jest, że prawdopodobnie już nigdy się nie zobaczą (osoba przebywająca nielegalnie w Stanach wraca tylko poprzez system karny, więc gdy raz tam dotrze stara się nie wrócić). I jakież wielkie było nasze zaskoczenie, gdy zobaczyliśmy Daniela, a raczej to co z niego zostało, po 3 miesiącach jego nieobecności!

Droga nielegalna (por la tierra – po ziemi) do USA z Salwadoru jest skomplikowana, już kilka
osób mi o tym opowiadało, chociaż nikt nigdy się nie chwali tym, co tam wycierpiał. Autobus do
Gwatemali, ciężarówka lub autobus do Meksyku, wielodniowe postoje przed granicą, często bez
jedzenia czekając na znak by wyruszyć do "lepszego świata". O samym przekraczaniu granicy już nikt nie chce mówić. Jedni przechodzą przez rzekę, inni ukryci, pociągami, ciężarówkami lub piechotą przez pustynię... Ile osób umiera w drodze?

Daniel po miesiącu dotarł do Huston, gdzie mieszka jego rodzina. Miał pecha, szczerze mówiąc,
zatrzymała go kontrola drogowa. Nie miał dokumentów pobytu więc trafił do więzienia, lub czegoś
w tym rodzaju. Opowiadał o salach z setkami ludzi, o jedzeniu kanapek 3 razy dziennie przez tydzień, o przesłuchaniach, na których prawnik obiecywał mu, że go wypuszczą. Prawnik jednak nie stawił się na ostatniej rozprawie i Daniel zakuty w kajdanki, o połowę chudszy, samolotem został odesłany do El Salwadoru. Jego sytuacja jest trudna, poza babcią i nami nie ma nikogo dla kogo byłby ważny, nie wie co chce robić w życiu, narzeka i aż płacze nad swoją sytuacją. Do tego, ze względu na jego wiek, rozmiar i porywczość grożą mu gangi. My sami nie wiemy jak możemy mu pomóc, słuchamy i gramy z nim w kosza. Nie wiemy jaka mogłaby być jego przyszłość, powierzam go również waszej modlitwie!



Menche 

Właśnie obchodziliśmy jej 56 urodziny! Babcia wszystkich naszych łobuzów, ponieważ jej rodzina nigdy się nie kończy. Z 12 dzieci 3 nie żyje, wielu było, są lub niestety prawdopodobnie będą w więzieniu. Jej dom, składający się z labiryntu dobudowywanych z czegokolwiek pokoi, zamieszkuje nieskończona ilość osób: Naum, najmłodszy syn pracuje na rynku, Danilo, kolejny syn całkowicie uzależniany od marihuany (ale bardzo pomocny, czasem przychodzi na mszę nie wiedzieć czemu), Karo, córka Menche ze swoimi dziećmi (Daniela, Javier, Ronal i Wilson), którzy są czasem nieznośni ale codziennie chodzą do szkoły i pracują jako wędrowni sprzedawcy; Anna, kolejna córka ze swoimi dziećmi (Brian, który wiecznie przesiaduje przed naszym domem wypróbowując naszą cierpliwość, Mareli, która świetnie gra w piłkę, Ariel, który ma zespół Downa i Josef), a do tego nina Francisca, kuzynka Menche, która nie ma swojego domu, więc śpi w jakimś kącie, ma koszyk z klipsami do włosów do sprzedaży, lubi też sobie zapalić skręta i bardzo się cieszy i wzrusza jak ją zauważamy, że istnieje. Ach i zapomniałam, jeszcze Rosa, kolejna córka, która wyszła rok temu z więzienia, mama znanego Wam już Alejandro, oraz Darling (która nie ma dokumentów więc nie chodzi do szkoły), Abigail i Helen. I myślę, że jest jeszcze jeden syn co wyszedł z więzienia i jego dziewczyna ale dawno ich nie widziałam, wiec nie liczę. Razem wychodzi przynajmniej 16 osób, szaleństwo, zwłaszcza widząc warunki i znając mniej więcej historię gangowo-narkotykową niektórych członków tej rodziny.

Jednak to, co jest na prawdę
Anna i jej dzieci
niesamowite, piękne i co nas zawsze zaskakuje, to że w tym domu zawsze jesteśmy u siebie.

Nieważne kto tam jest (czy nikogo nie ma, drzwi i tak są otwarte) każdy rzeczywiście jest naszym szczerym przyjacielem i zawsze cieszy się z naszego przyjścia. Praktycznie wszyscy
świętowali lub świętują swoje urodziny w naszym domu, w zasadzie każdy wzrastał
wśród wolontariuszy. Wszystkie dzieci to nasi "stali bywalcy", ci którzy najbardziej prowokują naszą cierpliwość i poszerzają serce. To z nimi mamy największe przeboje i dzielimy tysiące chwil, gier, gotowania i rozmów. To oni wrzucają petardy do naszego domu, pozdrawiają nas 10 razy dziennie, odrabiają z nami lekcje lub krzyczą brzydkie słowa pod naszymi oknami. To taka nasza wielka rodzina, którą i nam i im daje Bóg. To wyzwanie i skarb, który każdego dnia trzeba podjąć na nowo. Powołanie by kochać od nowa tych, którzy są z nami tu i teraz.

Urodziny
Na koniec chciałabym podzielić się wspaniałym wspomnieniem czyli świętowaniem urodzin moich
i Karlity. Karlitę znają wszyscy, którzy spędzili chociaż 1 dzień w naszym domu i wszyscy wiedzą, że jest jakby "córką" Domu Serca. Gdy wchodzi do naszego domu, zawsze spokojnym krokiem (w końcu jest u siebie) daje każdemu obowiązkowy uścisk lub buziak (to obowiązek, który z radością każdy z nas od niej egzekwuje). Już o niej wspominałam, ale chyba nie to, że urodziłyśmy się w tym samum dniu, tylko że ona 21 lat później. Nawet jesteśmy dość podobne z charakteru - lubimy się rządzić!

Rok temu urodziny Karlity były smutne, ponieważ ona bardzo oczekiwała przyjazdu jej mamy
z Gwatemali. Niestety mama już nawet do niej nie dzwoni, opuściła ją (Karla nigdy o niej nie mówi).
Dlatego w tym roku od miesięcy planowałyśmy razem (we dwie i ze wspólnotą) jak spędzimy nasze
urodziny, gdzie pojedziemy i kogo zaprosimy! Bardzo się cieszyłam mogąc słuchać jej pomysłów
i marzeń i zarazem sprowadzać ją nieco do rzeczywistości i do pytania: co możemy przygotować by
zrobić coś pięknego dla bliskich nam osób?

Po wielu rozmowach zorganizowaliśmy 2 dni świętowania! W sobotę wyjazd na basen z dziećmi
i niektórymi ministrantami, naszymi wspólnymi przyjaciółmi. W niedzielę zabraliśmy do San Pedro
małego Fernanda (który również jest mi bardzo bliski), kuzyna Karlity, z jego babcią Mariną i nine
Glorie, siostrą Mariny, która opiekuje się Karlą. San Pedro, to wioska, w której nasze siostry Domów
Serca mają swój dom, ogród i uprawę kawy. Dla mnie to drugi dom i druga rodzina, dlatego było to dla mnie wymarzone miejsce na urodziny! Naprawdę były to bardzo piękne 2 dni, wszyscy się cieszyli i jestem ogromnie wdzięczna mojej wspólnocie i naszym siostrom za zorganizowanie wszystkiego ze szczegółami!!!

Karlita i siostra Diana


Pielgrzymka z przyjaciółmi z dzielnicy śladami św. Oskara Romero


Chcę również podzielić się z wami kolejną wiadomością - następne urodziny będę świętować już
w nowym kraju. Zostanie mi przydzielony nowy kraj misji i nowe obowiązki. Za kilka miesięcy wyjadę do Ekwadoru by tam mieszkać w Domu Serca i również zajmować się formacją tamtejszych
wolontariuszy, którzy chcieliby wyjechać na misję. Z jednej strony bardzo się cieszę na tę nową
odpowiedzialność, Bóg dał mi tyle bogactwa dzięki charyzmatowi Domów Serca, że z radością będę
dzielić się tym życiem z innymi; z drugiej strony wiem, że rozstanie nie będzie łatwe i poleje się wiele łez, ale na razie jeszcze jestem tutaj, szczęśliwa ze wszystkich wspaniałych rzeczy, które Bóg czyni codziennie pomimo naszej kruchości.
Mam nadzieje, ze każdy z Was również będzie mógł uczestniczyć w tej nowej misji w nowym kraju!

Sabina

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

List nr 11 część druga Dom Serca sługi bożego Faustyno Perez Sabina Kuk, Salwador Grudzień 2019 „Królestwo niebieskie podobne jest do skarbu ukrytego w roli. Znalazł go pewien człowiek i ukrył ponownie. Uradowany poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił tę rolę. Dalej, podobne jest królestwo niebieskie do kupca, poszukującego pięknych pereł. Gdy znalazł jedną drogocenną perłę, poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił ją.” Mt 13, 44-45 Kochani przyjaciele!  W tym liście chciałabym  podziękować Bogu, że poprzez Was i dzięki waszej pomocy i obecności mogę żyć na misji. Że mogę odnajdywać skarb i drogocenne perły. To prawda, że ten skarb jest ukryty. Musiałam wyjść nie tylko z mojego domu ale i z mojej kultury, moich pomysłów, przyzwyczajeń, limitów itp. Wyjść na pole, które wydaje się czasem mało atrakcyjne, pełne brudu, hałasu, gorąca, zmęczenia i biedy. Ale gdy w pewnym momencie ten skarb jest nam dane spotkać, to ta chwila, to spotkanie, ta rozmowa, ta historia czy ta
List nr 8 Dom Serca im. sł. Bożego Faustyno Perez  Salwador  Marzec 2019  Kochani! Już od dawna chcę Wam i Bogu wyrazić moją wdzięczność za tę misję, za Wasze wsparcie materialne i duchowe, którego tak potrzebujemy! W ostatnim czasie zdaję sobie sprawę, że jestem szczęśliwa - bardziej szczęśliwa im bardziej kocham. Intensywność naszego życia na misji nie słabnie. Jesteśmy chwilowo w cztery: Tilda, która już kończy misję, Olena, Ludmila z Argentyny i ja) i w cztery dajemy z siebie, co możemy każdego dnia. Często myślę, że każda z nas jest jak mama dużej rodziny - zajęta gotowaniem, sprzątaniem, zakupami, przyjaciółmi, dziećmi, dziećmi, dziećmi, a przede wszystkim zajęta kochaniem. Myślę o tych konkretnych osobach, które mieszkają teraz nie tylko w mojej dzielnicy, ale i w moim sercu. Osoby, o które się martwię, o których myślę z rana, że chcę je zobaczyć, które odwiedzam po południu i których słucham wieczorami... To właśnie ich Bóg postawił na mojej drodze, abym mogła ich k
List nr 7 Dom Serca im. Faustino Perez Sabina Kuk, Salwador Styczeń 2019 Kochani Przyjaciele! W tym liście noworocznym chciałabym pokazać Wam moją misję w inny sposób! Jako że ja sama lubię robić zdjęcia, to zwykle mnie na nich nie ma... lecz w ostatnich miesiącach poznaliśmy zawodowego fotografa. Narobił nam wiele stresu i zmartwień swoim gigantycznym aparatem w naszej (nie najłatwiejszej) dzielnicy... Jednak dzięki niemu, wreszcie mogę Wam pokazać (dosłownie!) wiele z tego, co dla mnie jest już codziennością i czego może już nie umiem opisać słowami! Moja siostra ze wspólnoty, Tilda Jak już pisałam, zostałyśmy na misji we dwie przez pewien czas... i miałyśmy moment kryzysu. Jednak niesamowity jest Bóg, który z tego naszego dna dał nam niesamowitą przyjaźń! W jednym dniu zmieniło się wszystko. Niezrozumienie i cierpienie przemienił w całkowite zaufanie i głęboką otwartość jedna na drugą. Tylko On tak może. W sam raz na czas by przyjąć Olenę, naszą nową wolont